Ahoj przygodo, Startowa ponownie na fali!

Z Kopenhagi popłynęliśmy do Frederikshavn, by tam przeczekać silny wiatr u wrót Morza Północnego.

Leniwy rejs w kierunku Morza Północnego. Trochę żeglowaliśmy i odrobinkę chillowaliśmy. A nad spokojem chillujących czuwa „OKO”.

Dopłynęliśmy do Frederikshavn, u wrót Morza Północnego. Natychmiast odczuliśmy zmianę warunków, zrobiło się odrobinkę sztormowo, więc mieliśmy prace na wysokościach, ćwiczyliśmy zwijanie żagli W porcie oprócz żaglowców stał statek RRS „Sir David Attenborough”.

Przystanek w porcie wykorzystaliśmy na zwiedzanie statku „Sir David Attenborough”. Jest to najnowocześniejszy statek badawczo-zaopatrzeniowy na świecie, a my zwiedzaliśmy prototyp. Odbył dopiero jedną wyprawę pilotażową na ANTARKTYKĘ. Ma kadłub i inne części składowe tak nowoczesne, że ich konstrukcja jest objęta ścisłą tajemnicą. Ponoć gdyby zderzył się z górą lodową, która zatopiła Titanic, zostałaby mu na kadłubie najwyżej rysa.
Statek ma pływać do brytyjskich stacji badawczych w Antarktyce zawożąc dostawy żywności i innych produktów potrzebnych do życia, a w powrotnej drodze przywozić próbki do badań naukowych, np. wodę z Antarktyki do badań planktonu, która będzie pobierana bezpośrednio do butli, które na jednym ze zdjęć.
Na pokładzie może zmieścić się ok. 90 osób, z czego 35 to załoga, a reszta – naukowcy i badacze.
Choć Rolls-royce w tej chwili produkuje silniki głównie do samolotów, tutaj znalazły się również specjalnie zaprojektowane silniki tej marki.
Statek ten jest ogromny. Sam mostek kapitański ma rozmiary sporego mieszkania. Wyposażony jest tez w garaż i lądowisko helikopterów.
Cała wizyta była możliwa dzięki polskiemu inżynierowi, p. Piotrowi Kuśmierkowi pracującemu od roku na tym statku. Ujrzawszy polski statek w porcie, odwiedził nas i zaprosił na zwiedzanie swojego niezwykłego miejsca pracy. Do tej pory z powodu Covid żadnej brytyjskiej grupie nie udało się wejść na jego pokład, zatem byliśmy pierwszą grupą, która miała okazję obejrzeć statek od wewnątrz!

Noc była ciężka. Wieczorem wezwał nas na pokład alarm do żagli i wypłynęliśmy.
Morze Północne powitało nas wiatrem 4 skali Beauforta – po raz pierwszy mocno zabujało statkiem. Od razu niektórym dała się we znaki choroba morska, która jednym przeszła po paru godzinach, a innych trzymała dłużej (pozbawiając ich niedzielnego rosołu, pieczonego kurczaka i szarlotki). Najlepszym miejscem na rozmowy z Neptunem jest rufa i tu pospołu zalegaliśmy.
Od rana było już raczej pogodnie i znacznie spokojniej, choć lekko bujało nadal. Zauważyliśmy jednak na horyzoncie ciekawy statek, wyglądający na piracki. W każdym razie wśród przepływających obok handlowych i pasażerskich był wyjątkowo żaglowcem. Okazało się, że to „Tres Hombres”, ostatni na świecie statek handlowy poruszający się tylko siłą wiatru, czyli nieposiadający silnika. Wozi rum i trzcinę cukrową z Karaibów. Co robił na Morzu Północnym?

Egersund, Norwegia
Egersund to małe portowe miasteczko, żyjące z połowu i przetwarzania ryb. Czuć to na każdym kroku, bo powietrze pachnie rybami. Ma ono troszkę ponad 200 lat (obchodziło 200 lecie w 1998).
Choć w porcie wszędzie stoją budynki przemysłu rybnego, samo miasteczko jest urokliwe i zadbane, pełne ukwieconych kolorowych drewnianych domków. Tu i tam na budynkach wiszą tablice objaśniające historię miasta, a lokalne centrum informacyjne oferuje w lipcu 3 razy w tygodniu darmowe godzinne oprowadzanie po mieście. Kilku osobom z ekipy Chopina udało się z niego skorzystać. Oprowadzającą była miejscowa 14-latka, która za swoją pracę otrzymuje od miasta wynagrodzenie.
Wpłynięcie Chopina było dla Egersund atrakcją. W ciągu godziny od rzucenia cum przy trapie pojawiła się dziennikarka miejscowej gazety Dalane Tidende, która zebrała od nas najważniejsze informacje o rejsie. W krótkim czasie stosowna adnotacja pojawiła się w internetowym wydaniu gazety i koło Chopina zaczęli pojawiać się Polacy. Okazało się, że wielu z nich pracuje w lokalnej stoczni. Stała polska mieszkanka Egersund, pani Maja, zaproponowała nam oprowadzanie po miasteczku i okolicach po kolacji.

Nasza podróż dobiegła końca. Po śniadaniu wypłynęliśmy ku naszemu portowi wyokrętowania, Esbjerg. Pogoda londyńska. Kapitan ostrzegł, że ma bujać i to mocniej niż do tej pory. Bujało i więcej osób zachorowało niż przedtem. Plus jest taki, że dzięki mocnemu wiatrowi szybko płynęliśmy i mieliśmy szansę dopłynąć do Esbjerg przed oczekiwanym czasem.
W środę rano, podczas porannej zbiórki na podniesienie bandery, kapitan ogłosił, że ok. 14.00 wpłyniemy do Esbjerg. Dla wielu z nas to być może ulga, bo od kilku dni źle się czuliśmy. Inni niezależnie od pogody zgłaszali się do wchodzenia wysoko na reje czy pomocy na mocno rozbujanym dziobie, a nawet wchodzenia na umiejscowioną przed nim siatkę na żagle, zwaną bukszprytem.
Wszyscy chyba jakoś przyzwyczailiśmy się do otaczającego nas wszędzie ciemnoszarego morza, raz lekko falującego, raz niemal albo dosłownie wlewającego się na pokład. Do wysokiego nieba nad nim, nigdy całkiem ciemnego na tej szerokości o tej porze roku, pełnego pięknych pierzastych chmur. Do długich malowniczych zachodów i wschodów słońca.

Będziemy tęsknić za niezwykłą, żeglarską przygodą…

Relacja p. Agnieszki Łokaj, naszej nieocenionej anglistki.